Rano obudził mnie wnerwiający dźwięk budzika. Znowu poniedziałek. Trzeba ruszyć się do pracy. Nienawidzę roboty w kawiarni. Wstałam, wzięłam prysznic i związałam włosy w koka. Zgarnęłam telefon ze słuchawkami i odcinając się od świata zasłoną głośnej muzyki wyszłam z mieszkania, a następnie z bloku. Doszłam na przystanek gdzie kręcili się ci sami ludzie co zawsze. Że niby Los Angeles to bogate miasto? Ten kto to wymyślił nie był w mojej dzielnicy. Odpadające tynki, zagrzybiałe mieszkania, gwałciciele, złodzieje, narkomanii, nieletnie matki. O to i wspaniałe Los Angeles. Nawet takie miasto ma swoje Slumsy. Mimo wszystko kocham to miejsce. Ludzie zawsze podchodzą żeby zagadać. Mieszkam tu od zawsze i znam każdego. Wyjęłam słuchawki z uszu widząc podchodzącą do mnie starszą kobietę.
-Dzień dobry panienko.- Powiedziała do mnie odrobine starsza kobieta z zezem.- Życzę Ci miłego dnia.
-Nawzajem Pani Violet. Po racy przyjdę do pani pomóc w domu jak zawsze.- Skinęłam głową.
-Dziękuję. Wiesz ile twoja pomoc dla mnie znaczy.
-Tak oczywiście.
-No cóż. Jeszcze raz miłego dnia. Do zobaczenia Oliwio.
-Do zobaczenia.- Włożyłam ponownie słuchawki i wsiadłam w autobus mający dowieść mnie do centrum LA. Dwie godziny na niewygodnym siedzeniu z młodą narkomanką opiekującą się półrocznym dzieckiem na głodzie obok nie były zbyt miłe ale przyzwyczaiłam się do takich rzeczy. Wysiadłam z autobusu i skierowałam się do kawiarni w samym centrum Los Angeles. Otworzyłam drzwi i od razu uderzył we mnie zapach kawy i świeżych wypieków. Na samą myśl o tym mnie mdliło.
-Patrzcie kto przyszedł.- Powiedziała stojąca przy kasie blondyna o imieniu Elizabeth.- Twoja zmiana zaczyna się za 9 minut. Idź się przebrać. Nawet patrzeć nie mogę na te ciuchy.- Z obrzydzeniem spojrzała na moje camuflujące spodnie, czarną, męską koszulkę sprzed x lat, brązowe, poniszczone traperskie buty i ciemno zielony polar po starszym bracie. Bez słowa poszłam na zaplecze. Ubrałam czarną spódniczkę przed kolana i niebieską koszulkę z krótkim rękawem. Nienawidzę krótkich rękawów, więc na moją prośbę szef do tego stroju dołożył czarną marynarkę. Strój według mnie okropny ale muszę jakoś zarabiać na życie. Wyszłam z zaplecza i zmieniłam Kate. Chwyciłam za notes i podeszłam do stolika przy, którym właśnie usiadła jakaś para. Ludzie w centrum są tacy puści. Mają wszystko, a część z nich jeszcze marudzi.
-Co podać?- Otworzyłam notes i wyjęłam z kieszeni marynarki ołówek wielkości małego palca.
-Dwie kawy. Jedną słabą.
-Coś jeszcze?
-To wszystko.- Podeszłam do Matta i przekazałam mu zamówienie. Oparłam się o ścianę i obserwowałam pomieszczenie. O tej godzinie prawie nie ma ruchu. Ludzie są w pracy, a ci co nie pracują bo mają wystarczająco kasy to leczą kaca. Wzięłam tace z zamówieniem słodkiej parki i ruszyłam w ich stronę. Para akurat wybuchła głośnym śmiechem, gdy postawiłam przed nimi filiżanki z kawą.
-Proszę bardzo.
-Dziękujemy.- Wykrztusił chłopak kiedy dziewczyna zupełnie nie potrafiła przestać się śmiać. Usiadłam za ladą i czekałam na to aż ktokolwiek wejdzie żebym mogła się czymś zająć. Nie mogę już wytrzymać. Głosy w mojej głowie znowu się odzywają. "Nie wolno ci jeść... Grube świnie nie jedzą... I tak Cię nikt nie ze chce... Co się gapisz na tą parę... Nigdy nie będziesz jak ona... Nigdy nie będziesz ładna... Nigdy nikt Cię nie pokocha..."
-Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Spokojnie. Wycisz myśli.- Powtarzałam sobie pod nosem.
-Ej wszystko okey?- Szybko odsunęłam się gdy poczułam dłoń na ramieniu. Kate szybko ją zabrała widząc moją reakcję.- Dobrze się czujesz?
-Tak. Wszystko jest w porządku.- Posłałam jej uśmiech. Kolejne małe kłamstwo. Nikt nie zauważy. Jestem dobrą aktorką. Całe życie sobie radzę. Jestem w tym dobra. Ludzie nie chcę widzieć prawdy. Powiesz im, że jest okey, a oni uwierzą. Są ślepi.
Wytrzymałam 6 godzin w kawiarni. Dziś wyjątkowo nic się nie działo. Cały dzień zmagałam się z głosami w mojej głowie. Jest coraz gorzej. Coraz gorzej wychodzi mi zagłuszanie ich. Kiedyś wystarczyło zająć myśli czymkolwiek. Teraz nie jest tak łatwo. Znowu dwie godziny jazdy niewygodnym autobusem. Wysiadłam z pojazdu i ruszyłam w stronę małej kamieniczki. Przed budynkiem stał trzepak, na którym bawiły się dzieciaki.
-Oliwia!- Podbiegł do mnie zapłakany chłopiec. Miał 6 lat.
-Ej Tony co jest?- Kucnęłam obok niego i złapałam za ramionka. Dzieci z tych ulic nigdy nie płakały. Nigdy nie okazywały słabości.
-Zabrali ich.- Powiedział chłopiec po woli uspokajając się.
-Kogo zabrali? Kto zabrał?
-Moich rodziców. Przyjechała policja i zabrali ich. Komornik zajął mieszkanie. Udało mi się uciec.- Jak tylko to usłyszałam to przytuliłam chłopca jak najmocniej do siebie, a on znowu się rozpłakał. Znowu to samo.
-Jebane gliny.- Zaklnęłam pod nosem.- Zatrzymasz się u mnie.- Powiedziałam do chłopca.- Damy radę. Musimy dać.- Muszę mu pomóc. Nie mogę go tak zostawić. Nie przeżyje nawet jednej nocy. Prędzej zabije go jakiś psychol z nożem. Złapałam go za rękę i zaprowadziłam do środka kamieniczki. Weszliśmy na najwyższe piętro i zapukałam do drzwi Violet. Koobieta otworzyła niemal od razu.
-Co z nim?- Zapytała wskazując na Tony'ego.
-Policja zabrała jego rodziców. Zabiorę go do siebie.
-Wejdźcie. Zaraz znajdę jakąś herbatę.- Otworzyła szerzej drzwi. Zaprowadziłam małego do łazienki, gdzie umył brudną od sadzy twarz i ręce brudne od błota. Usiedliśmy przy małym, chybotliwym stole w pomieszczeniu pełniącym rolę kuchni, salonu, korytarza i sypialni. Wypiłam pół herbaty bez cukru i zajęłam się sprzątaniem. Violet była stara i ślepa na jedno z zezowatych oczu więc nie dawała sama rady. Pomagam każdemu z tej dzielnicy. Nie dostaję nic w zamian i niczego nie oczekuję. Ogarnęłam bieżące rzeczy typu tytoń na całej podłodze po nieudanych próbach trafienia do popielniczki czy wywietrzenia mieszkanka z zapachu fajek, za którym nie przepadam. Pod wieczór wzięłam śpiącego na kanapie Tony'ego na ręce i ruszyłam przed siebie w mrok ulic.
Dotarłam pod moją kamienicę. Weszłam na pierwsze piętro i otworzyłam odpadające z zawiasów drzwi. Położyłam Tony'ego na jednej z dwóch starych wersalek i usiadłam obok Mike'a
-Co mu się stało?- Spytał mój brat patrząc na dzieciaka.
-Policja zabrała mu rodziców. Musimy się nim zająć.
-Wiesz ile to wydatków? Mieszkając tu sami ledwo łączymy koniec z końcem.- W blasku świecy widziałam lekkie niezadowolenie na jego twarzy.
-Wezmę podwójną zmianę. Mike musimy go przygarnąć. Chcesz żeby skończył jak my?
-Ehh. Ale ty bierzesz za niego odpowiedzialność.- Powiedział i położył się na drugiej wersalce. Zdjęłam buty i spodnie siadając ze świecą obok małego. Wzięłam swoją najlepszą przyjaciółkę do ręki. Jedno dziennie dopóki się nie wybiję. Takie moje postanowienie. Przyłożyłam zimny metal do ręki i przejechałam po skórze starając się żeby Mike nic nie zauważył. Zgasiłam świeczkę i położyłam się pod starym, porwanym kocem. Przysunęłam się do Tony'ego żeby go ogrzać. W nocy jest tu bardzo zimno...
----------------------------------------------------------------------------------------------
No i mamy prolog. Jak widziecie nie jest to zbyt normalne opowiadanie. Tak właściwie to nie zdziwię się jak nie będzie żadnych komów zważywszy na poziom hard w psychozie tego opowiadania.
Papatki
Przyjeb:*
E tam, czytałam opowiadania z większym "poziomem psychozy". Takie rzeczy mam na co dzień, więc to dla mnie normalne.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w pisaniu i Wesołych Świąt
xoxo
Faith M.Brown
No cóż, każdy pisze to na co mam ochotę. Uprzedzam, że ja będę czytać, więc pisz. Zaciekawiło mnie bardzo i czekam na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mishi